wtorek, 23 września 2014

ROZDZIAŁ 1

- Ty! - Narcyza Malfoy celowała oskarżycielsko serdeczny palec w stronę nieszczęsnej Hermiony, która wyglądała tak krucho i niewinnie a przy tym doprawdy żałośnie, jak tylko może wyglądać nieszczęśliwa kobieta po śmierci ukochanego mężczyzny i przypadkowym potrąceniu największego z wrogów na środku mugolskiej ulicy. Właśnie... mugolskiej! - jeśli Draconowi przez twoją głupotę stanie się krzywda, nie ręcze za siebie! - Brązowowłosa cofnęła się o krok w obawie przed złamaniem niebezpiecznej bariery jaka dzieliła ją i Panią Malfoy.
- Ss.. sł.. - kobieta o platynowych włosach wywróciła oczami i spojrzała na nią z jawną odrazą.
- Idiotka - prychnęła zostawiając oniemiałą Hermionę i udała się w stronę lekarza, który właśnie kończył swój dyżur.

* * * wcześniej * * *

Chłodny, sierpniowy wieczór upływał kobiecie naprawdę wyśmienicie. Szalone zakupy i kolacja na którą zabrała ją przyjaciółka zdecydowanie poprawiły jej humor, który od jakiegoś czasu nie był najlepszy, by nie powiedzieć - fatalny. Po wojnie Lucjusz dostał dożywtoni i zasłużony wyrok. Do końca życia miał być dręczony przez dementorów, straszliwych i odpychających strażników Azkabanu. Prawdę mówiąc cieszyła się z takiego obrotu spraw. W końcu mogła zmienić wygląd ponurego domu, którego mąż nigdy nie pozwolił urządzić a właściwie, chociaż nie poinformowała jeszcze Dracona, zamierzała sprzedać posiadłość. Wiele lat temu otrzymała pieniądze w spadku po rodzicach za które w tajemnicy przed wybuchowym, starszym Malfoyem wybudowała mały, aczkolwiek przytulny domek. Marzyła by kiedyś spakować walizki i zacząć od nowa a teraz? Miała swoją szansę. Wiedziała, że Draco, cyniczny i zgryźliwy ciągle pokazywał pazury i właściwie miała wrażenie, że chłopak ma żal do niej, wyrodnej matki która pozwoliła na utracone dzieciństwo i sadystyczne metody wychowywania. Ona sama chowała do siebie urazę za strach, jaki żywiła wobec tyrana mieszkającego z nią pod jednym dachem. Wiedziała, że kiedyś syn wybuchnie i wykrzyczy jej w twarz słowa, których oboje gorzko pożałują. I wina leży po jej stronie.
- Cyzia? - kobieta wzdrygnęła się i wykrzywiła usta.
- Mówiłam Ci Bette, tylko..
- Tak, tak wiem, tylko nie Cyzia - westchnęła szatynka i przewróciła oczami - za dużo myślisz, kochanie. - jak zwykle przejęta Bette uważnie przyglądała się Narcyzie, która z nieobecnym, zamglonym wzrokiem przez dłuższy czas pozostawała w bezruchu. Podejrzewała, że jej myśli krążą wokół Lucjusza Malfoya, wyrodnego ojca i męża z piekła rodem. Oj tak, kto jak kto ale to właśnie Bette zbyt często oglądała posiniaczone ciało kobiety i niespokojne spojrzenie Dracona. Pewnego razu podsłuchała nawet kłótnie syna z ojczulkiem, który jak gdyby nigdy nic kpił sobie z nieudolności Pani Malfoy i otwarcie opowiadał o licznych kochankach. Szydziła z niego a Narcyza raz po raz stawała w obronie męża. Nie wiedziała, czy podziwia tę kobietę za wierność, czy potępia za naiwność. Ale jednego była pewna - Narcyza Malfoy była jej przyjaciółką. Na zawsze. Do grobowej deski.

Teraz mruczała coś niewyraźnie pod nosem niezadowolona z przytyku koleżanki.
- Chodź - złapała blondynkę pod ramie i wyciągnęła siłą z restauracji. Trzeba tu dodać, że widok był doprawdy komiczny. Obładowana torbami swoimi i przyjaciółki, niziutka, drobna kobieta złapała za łokieć wysoką, wyniosłą a trzeba też przyznać że piękną Narcyzę i zapierając się nogami starała się na przemian nie upuścić zakupów i wyciągnąć dziewczynę na zewnątrz. W końcu Cyzia, rozbawiona do granic możliwości nie wytrzymała i złapała się za brzuch zginając się w pół przy samych drzwiach wyjściowych.
- O co ci cho.. - dopiero teraz kobieta zdała sobie sprawę z tego, jak groteskowo musiała wyglądać cała ta scena. Postawiła torby na ziemię i zakryła usta rozglądając się dookoła. Goście, najwyraźniej rozbawieni starali się ukryć uśmieszki. Rzuciła niepewne spojrzenie na wysoką blondynkę i po krotkiej chwili obie kobiety zaśmiewały się do łez. Wspólnie, ramie w ramie opuściły lokal nie oglądając się już za siebie.
- No kochana, nie wiedziałam, że potrafisz być taka... humorystyczna - dogryzała szatynce, masując brzuch który zdążył ją już porządnie rozboleć. Nie pamiętała, by była taka szczęśliwa od kiedy... no właśnie, właściwie od kiedy? Czy tak bardzo zatraciła się w służalczym życiu, usługując wiecznie niezadowolonemu Panu domu, że zapomniała jak ważna jest rozrywka?
- Och, zamknij się - dąsała się Betty co jeszcze bardziej rozbawiło byłą Ślizgonkę. Nikt, rzecz jasna prócz tej pyskatej, drobnej kobietki nie miał prawa zwracać się do niej w ten sposób. Była zbyt dumną kobietą ale kiedy przebywała z kochaną marudą, zapominała o wszelkich zasadach, jakie stawiała względem innych. Bo trzeba przyznać, że roześmiana Narcyza Malfoy potrafiła być naprawdę okrutna. I chociaż najczęściej męczyły ją później wyrzuty sumienia, wiedziała, że przysłowie które zasłyszała gdzieś w mugolskiej uliczce Londynu kiedy po raz kolejny szukała noclegu, splugawiona przez własnego męża jest jak najbardziej prawdziwe. Wstyd przyznać się, że znała takie przysłowia i używała tak prymitywnych słów.
- Jak serce masz miękkie to obyś dupy nie miał szklanej - mruknęła pod nosem i szybko podniosła wzrok kiedy zorientowała się, że wypowiedziała na głos te słowa. Zacisnęła wargi i klęła w duchu kiedy ujrzała oczy Betty, które powiększyły się teraz do rozmiarów galeonów.
- Co powiedziałaś? - cóż, chyba była w szoku. Nie podejrzewałaby Cyzi o takie słownictwo.
- Posłuchaj, ja..
- Obyś dupy nie miał szklanej? - na twarzy dziewczyny wykwitł diabelski uśmiech i już po chwili zanosiła się śmiechem na przemian kpiąc sobie z rodowitej Ślizgonki, która ku jej zdziwieniu powtarzała niezbyt przyzwoite ale śmiało można powiedzieć, że złote myśli. - mam pomysł - rozmówczyni stała w osłupieniu, nie mogąc pojąć wyrozumiałości szatynki, a ta szturchając Narcyzę w ramię powtórzyła nieco głoścniej - mam pomysł!
- Och, jaki? - ocknęła się, potrząsając głową w prawo i lewo, co po raz kolejny tego dnia dało okazję do nabijania się z nieplanowanego gestu.
- Idziemy do klubu! Otworzyli go wczoraj - widząc niezdecydowanie dodała - w Southwark.
- Ale - jeszcze bardziej wahała się Pani Malfoy - to przecież mugolska dzielnica.
- Daj spokój! - żachnęła się kobieta patrząc spode łba. - już po wojnie, halo! Teraz nie ma żadnych podziałów! Mugole, czarodzieje czystej krwi, co za różnica? Kobieto, wszyscy jesteśmy ludźmi.
- Nie mam się w co ubrać - mruknęła jeszcze a znieciepliwiona Betty wskazała palcem na reklamówki.
- Resztę odniesiemy do Andrew, mieszka dwie przecznice dalej. To jak?
Po chwili ciszy do uszu szatynki dotarło wesołe
- Namówiłaś mnie.

Kiedy maszerowały w stronę mieszkania Andrew, narzeczonego kobiety, Cyzia musiała przyznać, że nie mogła sobie wymarzyć lepszego popołudnia a ściślej rzecz biorąc i wieczoru. Rozmawiały o głupotach i ani myślała wracać do domu dzisiejszej nocy. Chciała tańczyć do białego rana, jak za starych, dobrych czasów kiedy jeszcze spotykała się z pewnym Gryfonem. Gryfonem, którego imienia już nigdy nie wspomni.

Kiedy rozrzucały tak ciuszki po całym mieszkaniu rozdzwonił się telefon Narcyzy. Rzuciły się obie w stronę z której dobiegał dźwięk i zaczęły bitwę o niewielki aparat, który niedawno nabyła. Mugolski wynalazek, to prawda ale za to jaki przydatny!
- Wyłącz ten telefon! - krzyknęła Betty mocując się z koleżanką.
- Ani mi się śni, może to Draco! - zaprotestowała ta druga.
- Draco jest dużym chłopcem, poradzi sobie!
- Dawaj ten telefon! - kobieta z trymufem w oczach wygrała bitwę i spojrzała na kontakt. Wyświetlał się numer Astorii, narzeczonej syna. - nie ma jej w pracy? - mruknęła, przyciskając zieloną słuchawkę.
- Tak?
- Narcyzo?! - usłyszała zdenerwowany głoś Ślizgońskiej piękności - Narcyzo, musisz przyjechać do Munga! Natychmiast!
- Ale.. co się stało? - kobieta zbladła, przed oczami przewijały sie setki czarnych scenariuszy. Dracona zaatakowano, zabito, a ona? Gdzie ona była?
- GRANGER!
- Ta szlama o której mówi Draco? Co z nią? - teraz odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej Astoria znowu coś sobie uroiła i miała zamiar zwierzać się z kolejnej, zupełnie nieprawdopodobnej historii rzekomej zdrady. Jej syn nie należał do takich typów. Dostrzegła karcące spojrzenie szatynki, kiedy nazwała Hermionę szlamą ale zignorowała je odwracając się do niej plecami.
- Nie, nic nie rozumiesz! Ona.. atak, Draco ranny, walczy o życie, samochód...
- GRANGER ZAATAKOWAŁA MOJEGO SYNA?! - wrzask rozszedł się po całym mieszkaniu a ton kobiety zmienił się w samo serce arktyki - ZABIJĘ SUKĘ!
- Narcyzo on... - ale kobieta już była w drodze do szpitala. - on sam wpadł pod koła - dodała cicho i rozłączyła się z ciężkim westchnieniem.

* * *
- Doktorze? Co z moim synem? - dopytywała się, ze zdenerwowania marszcząc czoło i ciągając kosmyk, który zepsuł jej idealną fryzurę.
- Imię i nazwisko? - spojrzał na jej spojrzenie i zaraz zorientował się kogo ma przed sobą - ach tak, Draco Malfoy. Pamiętam z..
- PROSZĘ POWIEDZIEĆ MI CO Z MOIM SYNEM?! - warknęła, nerwy wymykały się spod kontroli.
- Cóż, nie będę pani oszukiwał. Jego stan jest poważny, wciąż staramy się ratować sytuację - wyjął jakieś papiery i podał je Narcyzie - pogarsza ją fakt, że syn był pod wpływem środków odurzających. - och, co za suka! Nie dość, że skrzywdziła jej synka, to jeszcze podała mu środki odurzające! W tym momencie miała ochotę rzucić na tę szlamę, nic nie wartą dziewuchę crucio, zupełnie nie przejmując się zatłoczonym korytarzem. Starając się o spokojny ton głosu wydusiła - kiedy będzie wiadomo?
- Dwie, trzy godziny - odrzekł magomedyk, a pani Malofy już kroczyła w stronę Gryfonki. Złapała załamaną dziewczynę za rękaw i warknęła.
- Ze mną! - przestraszona nawet nie śmiała protestować. Nogi miała jak z waty, a łzy leciały jej ciurkiem. Na ten widok złość przez chwilę opadła w Narcyzie ale kiedy przypomniała sobie, że jej syn, jedyny potomek właśnie walczy o życie z powodu tej małej, obrzydliwej larwy, wściekłość zebrała się ze zdwojoną siłą.
- CHOLERNA SZLAMO! COŚ TY MYŚLAŁA?! WOJNA SIĘ JUŻ SKOŃCZYŁA, DRACO NIE ZROBIŁ CI NICZEGO, ZA CO MIAŁABYŚ PRAWO ODEBRAĆ MU ŻYCIE! NIE WIEM CO MASZ W TYM PUSTYM ŁBIE, ALE Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ PONIESIESZ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SWOJE CZYNY! OBIECUJĘ CI, JESZCZE PRZED POCZĄTKIEM WRZEŚNIA TRAFISZ DO AZKABANU! - krzyczała wniebogłosy nie dopuszczając do głosu zrozpaczonej Gyfonki - A JEŚLI NIE, PRZYSIĘGAM ŻE SAMA CIĘ WYKOŃCZĘ! A TERAZ WYNOŚ SIĘ STĄD, ZANIM ZDĄŻE WYJĄĆ RÓŻDŻKĘ! - wrzasnęła a przerażona groźbą i wybuchem kobiety Gryfonka złapała się za włosy i głośno szlochając pobiegła w stronę parkingu. Nie, ona nie może wrócić samochodem!
- uspokój się - powtarzała sobie w duchu, starając się złapać oddech. Oczyma wyobraźni widziała już co nagada jej Malfoy. Na pewno złamią jej różdżkę i nie dokończy ostatniego, zaległego roku nauki! Och, martwi się o naukę? Granger, możesz nie ujrzeć już światła dziennego! Egoistyczna fretka! Nachlał się do nieprzytomności, a całą winę przypisze teraz jej! Że niby go odurzyła! - weź się w garść! - krzyknęła i unikając spojrzenia ludzi rzucających jej spojrzenia pod tytułem ''nie powinnaś znaleźć się na oddziale dla obłąkanych?'' wyciągnęła telefon. Pierwszą osobą, która przyszła jej do głowy była Minerwa. Ale ta przecież nie miała telefonu komórkowego. Musiałaby wysłać patronusa, ale i co miałaby zawrzeć w takiej wiadomości? Nie miała do tego głowy. Wybrała numer Harrego.
- Miona? Coś się stało? - usłyszała w słuchawce jego zaspany głos i z przerażeniem zdała sobie sprawę, że musi być bardzo późno - nie możemy porozmawiać rano? Śpij.
- Och, Harry - zaszlochała w słuchawkę i reakcja była natychmiastowa.
- Mionka? MIONKA?! Co się stało? - rozbudził się całkowicie czekając na jej odpowiedź. Hermiona nigdy nie płakała. NIGDY przy ludziach. Ani przez telefon. Nawet na pogrzebie Rona, tylko ukradkowo wycierała zdradzieckie łzy.
- Przyjedziesz po mnie do Munga? Proszę Harry! - błagała, kiedy nikt nie odpowiedział początkowo na jej pytanie.
- Hermiona? Trzymaj się, zaraz będę - rozłączył się a ona opadła na zimny polbruk, rozrywając przy tym spódnice i kalecząc dłonie.

- Kochana, co się stało? - przyjaciel podniósł ją z ziemi i mocno przytulił, pozwalając by wypłakała się w bluzę, narzuconą w pośpiechu.
- Ja.. - zaniosła się szlochem nie mogąc wydusić słowa.

Poprowadził ją delikatnie do samochodu i usadowił na siedzeniu pasażera.
- Porozmawiamy w domu - rzekł uspokajająco, głaszcząc jej puszyste loki. Mała, biedna siostrzyczka. Tyle ostatnio przeszła a on nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebuje wsparcia - te myśli przelatywały mu przez głowę kiedy szybko zakręcał w kolejne przecznice. Jak mógł nie zauważyć, że tak marnie wygląda? Zajmował się własną żałobą a ją zostawił samą sobie. A to przecież ona najwięcej straciła. I jeszcze to jak na nią naskoczył. Był przekonany, że wybaczyła mu te agresywne zachowanie, ale czuł się niewyobrażalnie winny. Nie mogła wiedzieć.

Przez całą drogę Brązowowłosa cicho szlochała zasłaniając opuchniętą twarz posklejanymi już włosami. Nie zauważyła nawet kiedy Harry usadowił ją na skórzanej kanapie i postawił przed nią kubek parującej herbaty. Wiedział, że Miona nie pija alkoholu ale w razie potrzeby zaoferował kieliszek, a raczej kielich ognistej, który Gryfonka wypiła jednym haustem. Musiało być bardzo źle. Usiadł przy niej i w ciszy, obejmując ramieniem jej drobną osóbkę, czekał aż zacznie mówić. Straszliwie schudła, dopiero teraz to zauważył. W przedramie wbijały mu się jej kości, a ona sama wyglądała na pół żywą.
- Jechałam do domu - zaczęła opowieść zamykając oczy - płakałam. Na drodze jest zawsze pusto, włosy zasłoniły mi twarz. Myślałam o Ronie - urwała a ciałem wstrząsnął szloch. Po chwili opanowana kontynuowała - o pustym mieszkaniu, do którego nie chce wracać. Sprzedam je, Harry - dodała cicho - bez niego to nie jest to samo. Myślałam, że nic gorszego nie może się stać, ale wtedy na drogę wypadł - zaniosła się głośnym płaczem i przerwała.
- Kto, Miona? - zapytał okularnik głaszcząc ją po głowie i uspokajająco dobierając ton głosu.
- DRACO MALFOY! - pisnęła i skuliła się jak małe, przerażone dziecko.
- Potrąciłaś Malfoya? - Harry był co najmniej zdumiony. On, na pustej drodze w nocy i to sam? Brzmiało nieprawdopodobnie.
- Był pijany, zatoczył się i wpadł prosto pod koła, nie zdążyłam zahamować - zawodziła. No tak, pijany. To jak najbardziej podobne do Malfoya. I bardzo ale to bardzo prawdopodobne.
- Kochana, zadzwoniłaś po karetkę?
- Tak, zabrali go do Munga - zaszlochała - ale...
- On z tego wyjdzie, Miona. To Ślizgon, oni zawsze wychodzą cało z opresji. Mają więcej szczęścia niż rozumu.
- Tak, Harry wiem ale przyszła tam Narcyza Malfoy. Oskarżyła mnie o podanie mu środków odurzających i umyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu, obiecała że użyje wszelkich znajomości, żeby oddalić mnie od świata magii, bo jestem... szlamą - teraz rozpłakała się na dobre.
- Co za kobieta! Coś przejęła od męża! Nie pozwolę, żeby cię wydalono, Miona..
- Ale to nie wszystko! - przerwała mu - zagroziła, że jeśli nie znajomości, to ona.. ona sama mnie wykończy! - wyrzuciła to z siebie wprawiając Czarnowłosego w kompletne osłupienie. Ta kobieta, która poniekąd uratowała mu życie była w stanie tak odgrażać Hermionie? Ale z drugiej strony chodziło przecież o Malfoya, jej jedynego syna. Była dla niego w stanie poruszyć niebo i ziemię.
- Nie, Miona. Ja tego tak nie zostawię, zobaczysz. To się tak nie zakończy, obiecuję - przytulił ją i podsunął pod nos kubek ciepłej jeszcze herbaty. - pij. Herbata jest dobra na wszystko.

Do rana rozmawiali o przeróżnych, życiowych sprawach, ważnych i tych mniej ważnych aż w końcu zaczęli snuć plany na temat Hogwartu.
- Codziennie będę poświęcał dwie godziny nauce - dziewczyna leżąca koło niego drgnęła - tak, tak możesz być ze mnie dumna! A rano i wieczo.. - jego wypowiedź przerwało chrapnięcie. Przyjrzał się zmęczonej twarzy przyjaciółki i zaśmiał cichutko. Zasnęła wczepiona w niego jak małpka a on ani myśląc ją budzić szepnął - śpij dobrze, Miona - i sam oddał się w objęcia Morfeusza.

* * * Rano * * *

Narcyza Malfoy drzemała niespokojnie trzymając rękę Dracona. Czekała, aż eliksiry przestaną działać i chłopak wróci do żywych. Ta noc była straszliwie męcząca. Po ''rozmowie'' z Hermioną Granger, czy raczej tą wredną szlamą jak teraz nazywała ją w myślach wbrew własnym zasadom, cała w emocjach wróciła na wskazany korytarz i wyczekiwała na jakiekolwiek wieści. Przeszła kilkaset razy całą jego długość zanim magomedyk skinął na nią palcem pokazując, żeby szła za nim.
- Operacja się udała. Chłopakowi zajmie trochę czasu dojście do siebie, potrzeba mu wzorcowej opieki ale teraz może go pani zobaczyć. Ze śpiączki wybudzi się dopiero rano - dodał i wskazał na drzwi. Niestety, nie zdążył dodać nic więcej bo Pani Malfoy siedziała już na krzesełko wpatrując się w twarz jedynego syna i dziękując Merlinowi za szczęście, jakim obdarzył ją i potomka tej nocy.
- Dzień dobry - usłyszała głos syna i szybko otworzyła oczy
- Kochanie! Jak dobrze cię widzieć! - kobieta rzuciła się w jego stronę ale kiedy syknął z bólu z powrotem zajęła miejsce na krześle - dzięki Merlinowi! - cała niepewność ostatecznie z niej wyparowała i teraz posyłała mu szerokie uśmiechy. - jak się czujesz?
- bywało lepiej? - mruknął Ślizgon marszcząc czoło - dostanę wody?

Kiedy już nacieszyła się synem, postanowiła zajrzeć do sklepu a przy okazji załatwić jak najszybszy wypis ze szpitala i prywatnego magomedyka do opieki nad synem.
- Będę się zbierać - rzekła, gładząc go po policzku - a ty nie przejmuj się tym wszystkim. Ona za to zapłaci.
- Kto? - zdziwienie syna nie miało granic.
- Ta szlama, Granger! - nie wierzył własnym uszom. Nigdy nie słyszał, by matka nazwała kogoś szlamą. Uważała to za niegodne szanującego się czarodzieja. - nikt nie będzie atakował mojego syna. A to, że odurzyła cię prochami? Kto by się tego spodziewał po tej małej larwie!
- Mamo?
- Nie daruje jej tego, najchętniej rzuciłabym na nią crucio już wtedy, ale..
- Byłem pijany. Przyłapałem Astorię na zdradzie, musiałem odreagować. Chciałem teleportować się do domu ale wylądowałem tam. Nie kontaktowałem, wpadłem na drogę. Dobrze, że Granger wezwała karetkę.
- a ona srogo za to zapłaci, jej różdżkę poł.. zaraz! Co powiedziałeś? - powoli analizowała słowa Blondyna i nagle zerwała się na równe nogi łapiąc się za głowę. - o matko, Draco! - pisnęła. Była naprawdę przerażona.
- Co się stało? - zapytał szybko widząc ją w takim stanie. Chciał wstać ale przytrzymała jego ramię i powiedziała łamiącym się głosem.
- Draco ja... zrobiłam coś... naprawdę strasznego - wyznała i cofnęła się parę kroków w tył - muszę coś załatwić! - odwróciła się i wybiegła z sali gorączkowo zastanawiając się od kogo uzyska adres Panny Granger.


Pierwszy rozdział gotowy! Koniecznie napiszcie mi, jakie wrażenia!

wtorek, 16 września 2014

PROLOG

Brązowooka brunetka dodała gazu zostawiając jak najdalej za sobą wydarzenia dzisiejszego dnia. Pogrzeb Ronalda. Ciężki stan Ginewry. Nietrzeźwy Percy Weasley, którego niegdyś obierała sobie za przykład a dzisiaj rzucał w jej stronę obarczające, pełne urazy spojrzenia jak gdyby naturalnym prawem było winienie jej za śmierć narzeczonego. Pełne rozpaczy słowa Harrego, który do samego końca wierzył, że smierć przyjaciela była jedynie omyłką i podpuchnięte oczy Molly, której miała mówić mamo.

Spuściła szybę w dół i zaciągnęła się nocnym, rześkim powietrzem. Łzy cisnęły się jej do oczu a wiatr przysuszał je na policzkach, tworząc nieestetyczny obrazek. Włosy potargane i całkowicie w nieładzie latały we wszystkie strony, przylepiając się do twarzy kobiety. Nogi prosiły o zdjęcie niewygodnych szpilek, które Ron tak uwielbiał. Wracała do ich... do jej mieszkania. Cichego i pustego bez wiecznie narzekającego Rudzielca, który nie tolerował swojego szefa. Aż nazbyt czystego od kiedy nie rozrzucał wszędzie swoich skarpetek przy każdej awanturze zarzekając się zawzięcie że tym razem z całą pewnością wrzucił je do kosza na brudną bieliznę i nie ma zielonego pojęcia jakim cudem znalazły się na kanapie. Nawet wizja czekającego przy drzwiach Krzywołapa nie była w stanie pokrzepić dziewczyny. Wspólne łóżko, które Ron wspaniałomyślnie wybrał na ich rocznice stało puste od tygodnia. W sypialni wciąż jeszcze unosił się zapach ukochanego, którego miała już nie zobaczyć. Winiła tylko siebie.
- Nie obarczaj się winą - powiedziała jej Molly Weasley, popijając kolejny eliksir który miał podziałać uspokajająco ale już po chwili zanosiła się szlochem - nikt z nas nie zauważył - uderzyła pięścią w stół i krzyknęła rozdzierająco - nawet ja. Hermiono powiedz, co ze mnie za matka!? - po czym nie pozwalając się uspokoić nawet Arturowi trzasnęła drzwiami i wróciła dopiero po długich, bolesnych czterech godzinach, spędzonych na skraju lasu. 

Cała rodzina pogrążona była w głębokiej żałobie a ona, Gryfonka i narzeczona Rudzielca czuła się odpowiedzialna. Nawet Harry, najlepszy przyjaciel dziewczyny w pierwszej chwili nie wytrzymując presji tej strasznej wieści wrzasnął przypierając dziewczynę do ściany
- MIESZKALIŚCIE RAZEM! JAK MOGŁAŚ BYĆ TAKĄ EGOISTKĄ! JAK MOGŁAŚ NIE DOSTRZEC TEGO, CO PRZECIEŻ MUSIAŁO RZUCAĆ SIĘ W OCZY.

Upewniając się, że droga jest pusta docisnęła jeszcze raz pedał i ruszając zdecydowanie za szybko, starała się otrzeć łzy uniemożliwiające pole widzenia. W ostatnim momencie zabierając rękę sprzed oczu dostrzegła jakiś kształt. Zachamowała gwałtownie i samochód zatrzymując się z piskiem opon uderzył w chwiejącego się człowieka, który najwyraźniej porządnie podpity zatoczył się z pobocza na jezdnie. Kobieta usłyszała głuchy plask i po chwili lamentując wybiegła z auta zatrzaskując za sobą drzwi. Na drodze leżał mężczyna. Przez białą, elegancką koszulę sączyła się krew a platynowa fryzura zlepiona była błotem, które nie zdążyło jeszcze doschnąć po ostatniej ulewie. Nic więcej nie była w stanie zobczyć. Krzycząc przerażająco pędziła w stronę mężczyzny. Padając na kolana przy jego ciele jej ciałem wstrząsały dreszcze, a na widok zakrwawionego policzka załkała jeszcze głośniej unosząc głowę do góry w geście rozpaczy.
- Proszę, proszę niech pan nie umiera... Merlinie, co ja najlepszego zrobiłam.. ja, idiotka! Kompletna idiotka! Słyszy mnie pan?! SŁYSZY?! 
- Granger... - mężczyzna oddychał ciężko a ona skamieniała na dźwięk swojego nazwiska - przestań - mówił urywkami, ze wszystkich sił starając się nie jęknąć z bólu - przestań się mazać i zadzwoń po pieprzoną karetkę.

Drżącymi dłońmi delikatnie odwróciła twarz nieznajomego ku sobie i z przerażenia zerwała się na równe nogi. Prawie zabiła Dracona Malfoya.